Niedzielny obiadek pewnie już za wami, więc pora na krótką lekturę dla rozwoju intelektualnego, duchowego i każdego innego też.
Na ślub w urokliwych Prusicach wyruszyliśmy z Miłoszem o 7:15 (miało być o 7:00, ale z samego rana wykorzystałem swój kwadrans akademicki). 
Po przebyciu 268 km i 3 godzinach jazdy z półgodzinną przerwą na *ulubionego hot-doga Polaków* dotarliśmy na miejsce. I to jakie miejsce! Wykorzystując chwilę wolnego czasu zrobiliśmy rekonesans w kościele Św. Jakuba Apostoła, a naszym oczom ukazała się świątynia tak piękna do zdjęć i tak świetnie przystrojona, że automatycznie nie mieliśmy wątpliwości co do warunków jakie nas czekają.
I uwierzcie mi, to był dopiero początek naszych zachwytów tego dnia.
Karolina i Dawid przyjęli nas jak swoich i sprawili, że współpraca z nimi była najczystszą przyjemnością. Na szczególne uznanie zasługuje tutaj niebiański spokój i opanowanie Karoliny.
Też raczej należę do opanowanych osób, ale gdybym to ja był Panną Młodą tego dnia, to na pewno nie byłbym tak zrelaksowany jak ona.
Po wzruszającym (no wiadomo) ślubie pofrunęliśmy weselnym korowodem po ESpiątce prosto do Rawicza na imprezę. Potem sama klasyka - chlebek i sól, biały Merc, tańce, torcik i czysty ogień (nie tylko na parkiecie).
Był to niewątpliwie piękny i emocjonujący dzień, który (mam nadzieję) Karolina i Dawid będą wspominać przy naszych zdjęciach i filmach do końca świata i jeden dzień dłużej.
Zdjęcia poniżej są rzecz jasna autorstwa wspaniałego Miłosza i chwała mu za nie! Ja byłem tylko skromnym filmowcem.
Back to Top